środa, 23 stycznia 2013

Odliczając do czterech…


Przed kilkoma dniami Mike udzielił wywiadu dla ESPN z okazji zbliżającej się premiery dokumentu o Green Day’u¡Quatro!. Tłumaczenie możecie przeczytać poniżej, albo odwiedzając dział prasa. Mike oprócz szczegółów na temat¡Quatro! opowiada m.in. o tym czemu nazywa się Dirnt, ile czasu można pozwolić samochodowi postać by nie zaatakowała go rdza i o tym dlaczego poczuli się jak zupełnie nowy zespół. Zapraszam do lektury.

W dokumencie Billie Joe powiedział, że Green Day jest jak „stary samochód”, który trzeba podrasować aby wraz z upływem czasu nie rdzewiał. Powiedz w takim razie ile zespół taki jak Green Day może zrobić sobie przerwy od pracy?
Kilka tygodni, do miesiąca. Przerwa, którą obecnie mamy jest najdłuższa jaką kiedykolwiek mieliśmy. Myślę, że w punkcie w którym jesteśmy to dobra rzecz bo nie wiem co jeszcze moglibyśmy zrobić ze sobą.
Green Day zaprosił publiczność do studia po raz pierwszy od 20 lat. Jakie wrażenia?
Przy pierwszym razie, było to wkurzające. Ale po jakimś czasie nie zwracałeś już na to uwagi. Chcieliśmy umieścić dużo kamer, tak by nasz dobry przyjaciel uchwycił najlepsze chwile. Ma niezwykłą zdolność wszędobylstwa, będąc niezauważonym. Tak więc po jakimś czasie przyzwyczailiśmy się, choć na początku było to dziwne [śmiech]
Jak wyglądały sesje w erze Gilman Street?
Naprawdę ekscytująco. Wchodziłeś i co chwilę pytałeś się po co jest dany sprzęt. To był ekscytujący czas. Każdego dnia wiele się uczyłeś. Nadal mamy ból głowy od nadmiaru sprzętu, ale teraz mamy koncepcję nagrywania i wiemy jak w tym celu wykorzystać sprzęt. Wracając do tematu, wszystko wtedy było nowe. A ponieważ nie mieliśmy dużo kasy, wszystko musieliśmy przyjmować z aprobatą.
Jak zmienił się proces tworzenia piosenek?
Zdecydowanie zmienił się w tym sensie, jak doceniamy wzajemne tworzenie piosenek. Obecnie zamiast skakać sobie do gardeł z powodu czyjegoś pomysłu, słuchamy go drugi raz, nie tak jak kiedyś. Staramy się każdemu pozwalać przedstawiać swoje pomysły, a nie atakować. Wróciliśmy do pewnego rodzaju spontaniczności w pisaniu: cokolwiek napiszesz, kontynuuj to a sens temu nada się później.
Słuchasz muzyki gdy tworzysz piosenki?
Trochę. W czasie tworzenia piszę tak dużo, staram się wniknąć w każda piosenkę i znaleźć najdrobniejsze niuanse dla każdego utworu, więc kiedy spędzam cały dzień w studio, jedyny czas na słuchanie muzyki mogę znaleźć jedynie zanim do niego przyjdę. Podczas porannej kawy słucham muzyki, to jedyny moment kiedy się mogę w ten sposób zainspirować.
A co słuchałeś przed ostatnimi sesjami?
Dużo wczesnych Kinksów. Moja żona kupiła Yellowbirds albo Bob Dylan and The Band, słuchałem przypadkowych starych rockandrollowych kawałków i mało znanego punkrocka którego nigdy wcześniej nie słyszałem, i na przemian moją reakcją było „Woow, to jest niezłe” albo „Ale to okropne”.
Czy zespół miał wpływ na ostateczną wersję dokumentu?
Raczej się od takich rzeczy wzbraniamy. Po prostu mówimy reżyserowi: „Wykorzystaj te rzeczy, które chcesz wykorzystać. Dobre, złe, okropne…”. Myślę, że gdy chcesz być wiarygodny, nie możesz wchodzić z butami w pracę kogoś kto jest za to odpowiedzialny.
Jesteś fanem muzycznych dokumentów?
Tak. Niedawno obejrzałem „God Bless Ozzy Osbourne”. Jest świetny. To wycieczka w której lepiej potrafisz zrozumieć osobowość artysty.
Co może zaskoczyć fanów w dokumencie?
Przez długi czas byliśmy jak zamknięta książka. Wielu fanów, nawet Ci blisko nas, nie do końca nas znali. To zabawne. Zawsze potrzebowaliśmy oddzielać pracę od rodziny. Trochę tego możecie zobaczyć, ale w większości jest tam dużo procesu tworzenia. Możecie zobaczyć jak dużo pracy włożyliśmy w te płyty i jak okropni jesteśmy podczas nagrywania.
Psychicznie czy fizycznie?
Fizycznie. Mentalnie. Nie wychylaliśmy czubka nosa poza studio, więc staliśmy się brudasami. To naprawdę okropny proces. Widzę wiele zespołów w dokumentach mówiących tak samo, o wyglądzie podczas nagrywania, zarośnięci z wypryskami. To obrzydliwe [śmiech]
Czy były jakieś minusy obecności dokumentalistów w studio?
Czasami, kiedy próbujesz się wyrazić a jest to emocjonalne albo brakuje Ci słów. Albo gdy chcesz powiedzieć coś na osobności. To nie jest tak, że zmieniasz siebie. Po prostu nie chcesz się zatrzymywać w środku jakiegoś zdania i zastanawiać się co powiedziałeś, bo obok Ciebie stoi gościu z kamerą. Musisz to ignorować i powiedzieć sobie „pieprzyć to”. Mówić cokolwiek i na koniec dnia licząc na zdrowy rozsądek i przyzwoitość montażystów.
Minęła prawie dekada od „American Idiot”. Czy ta płyta zmieniła sposób pisania piosenek na styl narracji?
To działka Billiego. Od dawna potrafił pisać z pojedynczej perspektywy. Dla niego autostradę możliwości stanowi wyrażanie się głosem innych, w czym jest wspaniały. To była świetna droga aby zrobić przerwę od rock-and-rollowych wartości i wkurzyć się razem z piosenkami, czując je na wskroś.
W szkole podstawowej miałeś ksywkę „air bass” gdyż ciągle grałeś na niewidzialnym basie. Nawet wydawałeś odgłos „dirnt, dirnt, dirnt” podczas uderzania strun, który stał się twoim pseudonimem. Dalej pogrywasz na niewidzialnym basie?
Perkusiści mają swoje długopisy by grać wirtualnie. [śmiech] Tak, robię to. Przypomina mi się fragment piosenki The Ramones „Rockaway Beach”: „Żuję rytm moją gumą do żucia„. To coś w tym stylu. Nie możesz przestać wiercić się. Domyślam się, że to wkurzało wielu moich nauczycieli.
Podczas ostatniej trasy, sięgnęliście do archiwów, spełniając prośby fanów domagających się ponad 20-letnich piosenek. Co przygotowujecie teraz?
Możesz się spodziewać przeglądu wszystkiego. Mamy nadzieję, że kawałki się spodobają. To naprawdę cieżkie. Pamiętam gdy 10 lat temu podglądałem The Rolling Stones w Toronto, mieli wywieszone na ścianach wszystkie swoje setlisty. Wyglądało to jak historia rockandrolla. Niezwykłe. Teraz w czasach internetu, gdy przygotujesz wspólną setlistę, następne miasto dokładnie ja zna, zanim jeszcze tam zagrasz. Wchodzą do netu i dokładnie wiedzą co grasz i między którymi piosenkami robisz 30-sekundowe przerwy. Jest jakiś element zaskoczenia. Nawet jeśli spieprzysz coś, nieważne czy rozmyślnie, publika to doceni. Raczej gram sercem, a ono nie jest w stanie za dużo kalkulować. Idea zaskoczenia pozwala być interesującymi i ekscytować koncertami.
Green Day ostatnio zatwierdził gitarzystę Jasona White’a jako członka zespołu. Nie było to dla zespołu sztuczne?
On jest z nami już bardzo długo. To taki nasz Ronnie Wood. Ma cudowną wrazliwość. Jego sposób grania jest taki sam jak nasz. Jest świetnym muzykiem. Gdy pytamy jego o opinię, jest ona pouczająca ale i obiektywna.
Porównaj granie w małych klubach z wczesnych lat, jak Gilman Street do grania na wyprzedanych stadionach.
Wiele jest rzeczy tych samych. Ten sam chaos na scenie. Niegdyś staraliśmy się być królami przez 27-minutowy set, teraz stajemy się królami przez 3-godzinny set. Po prostu trzeba przyciągać uwagę i czuć jakby zawsze był pierwszy występ na scenie… Podam Ci przykład: Gdy zaczynaliśmy pisać piosenki, mieliśmy ich jakieś 20 i graliśmy 18 jedną po drugiej. Jest to w dokumencie. Wyglądało to jak byśmy byli zupełnie nowym zespołem i grali nadzy na scenie. Takie smaczki nas niezwykle ekscytują.
Billie jest na odwyku. Jak się czuje?
Dobrze. Mamy podniesione głowy. Wszystko jest przygotowane do działania. Jesteśmy gotowi wystartować, zagrać koncerty i ponownie zbliżyć się do naszych fanów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Eyeliner Basket Case będzie w Polsce !

Mamy dobrą wiadomość,zwłaszcza dla płci damskiej ;) - jak podaje Sephora, w Polsce będą dostępne eyelinery od BJ i Kat Von D. Niestety nie...